
Wstęp
Wszystko, co przeżywamy, kształtuje naszą siłę. To, co nazywamy siłą, nie jest tylko zewnętrzną mocą, która pozwala nam stawić czoła światu. Prawdziwa siła kryje się w cichości naszych myśli, w naszej zdolności do stawienia czoła ciemnym chwilom, w naszej wrażliwości, którą nie zawsze potrafimy zrozumieć, ale która pozwala nam rosnąć.
Tomik, który trzymasz w rękach, jest zapisem tej podróży – podróży do wewnętrznej transformacji, do odkrycia tego, co w nas ukryte, a co czasem boimy się wyjawić światu. Jest to zbiór myśli, emocji i obrazów, które powstają z codziennych zmagań, z doświadczeń, które kształtują nas na nowo. To zapis tych chwil, w których musimy znaleźć odwagę, by stawić czoła nie tylko światu zewnętrznemu, ale i światu wewnętrznemu – tym wszystkim, co w nas ciche, niepozorne, czasem zbyt bolesne, by dać temu wyraz.
Przed Tobą zbiór wierszy o wybaczeniu, o akceptacji siebie, o równowadze, którą znajdujemy w chaosie życia. To także opowieść o sile, która nie polega na dominacji nad innymi, ale na umiejętności podniesienia się po upadkach, na przyjęciu swojego całkowitego ja, na pokochaniu siebie mimo wszelkich niedoskonałości.
Każdy z tych wierszy jest krokiem w stronę wewnętrznej wolności, którą tak trudno znaleźć, ale która jest w nas od zawsze. To tomik o szukaniu, o odkrywaniu, o pielęgnowaniu tej siły, która rodzi się wtedy, gdy zrozumiemy, że nie musimy być kimś innym, by zasługiwać na to, co dobre. Nie musimy być doskonali – wystarczy, że będziemy prawdziwi.
Przyjmij te wiersze z otwartym sercem. Są jak lustra, które odbijają nasze lęki, nasze marzenia, nasze pragnienia i nasze najgłębsze tęsknoty. Są jak ścieżki, którymi możemy podążać, by znaleźć siłę tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy – w prostocie, w ciszy, w akceptacji.
1.
„Szum łez”
Czasami płaczę bez dźwięku,
jakby łzy bały się rozbić o ciszę,
a może to ja boję się przyznać,
że nawet milczenie potrafi krzyczeć.
W moich dłoniach toną marzenia,
rozpuszczają się jak popiół nad wodą,
próbuję je ratować spojrzeniem,
ale zbyt wiele razy zamykałam oczy.
Idę przez zmierzch,
niosąc własne echo jak bagaż,
każdy krok skrzypi pod ciężarem
tego, czego już nie potrafię naprawić.
Światło lamp wiruje w kałużach,
każda iskra przypomina o tym,
że nie wszystko, co się pali,
potrafi ogrzać zmarzniętą duszę.
Szum łez niesie się po moich myślach,
jak wiatr po polach zasypanych popiołem,
a ja —
zamiast krzyczeć — uczę się oddychać.
Uczę się być pustką,
która nie domaga się wyjaśnień,
być ciszą,
która nie błaga o odpowiedź.
Być sercem,
które przetrwa nawet wtedy,
gdy zapomni, jak się bije.